Freeride – poza szlakiem! Okazuje się, że są tacy, dla których ubite trasy to za mało. Chodzi oczywiście o adrenalinę! Dziś przybliżamy ich punkt widzenia i odsłaniamy kilka tajemnic.
Wojna ze snowboardzistami przeszła do historii. Klany były wyraźnie podzielone, byli gangsterzy i uczciwi obywatele. Ale sprawy zaczęły się komplikować. Okazało się, że już nie wszystkim narciarzom wystarczy grzeczne ześlizgiwanie się po gładkich jak stół trasach, a ucieczka między tyczki też wielu nie odpowiada. Z drugiej strony, nie wszyscy deskarze pałali do narciarzy nienawiścią, o dziwo wielu się z narciarzami (po cichu) przyjaźniło.
Snowboarderzy nudzili się na zwykłych stokach, przyciągały ich raczej góry niewyrównane ratrakami, niepokreślone wyciągami.Chodziło o odkrywanie świata, o pokonywanie własnych przyzwyczajeń, a często również własnego strachu, gdy jest się w miejscu nowym, nieznanym. Równolegle w paru miejscach na świecie, w Stanach, we Francji… potworzyły się grupki poszukiwaczy przygód, określające to, co robią, mianem freeride – czyli jazdy dowolnej, wykraczającej poza ograniczenia.
Sami wybierali sobie trasy i wyzwania. Opinia szaleńców tylko dodawała przygodzie smaczku. Dziś rajderzy (od ang. riders) są wszędzie. Kiedy są narciarzami poszukującymi większych emocji, zjeżdżają z utartych szlaków, wypytują o nowe, nieznane miejsca poza trasami. Gdy są ski bumami, wchodzą na okoliczne góry, wyszukują ciekawe trasy do zjazdów, efektowne skałki do skoków.Bywają też zawodowe ekipy freeride’owe w stacjach narciarskich, jak np. Snowlegend. Grupa rajderów, którą można by raczej nazwać neo-przewodnikami, w stworzonej wyłącznie dla freeride’owych eskapad stacji la Grave, gdzie wyciąg wywozi człowieka na lodowiec La Meije (3982 m), aby potem pozostawić mu całkowita wolność w wyborze zjazdu, bo tras praktycznie nie ma.
Tu się właśnie przydają przewodnicy Snowlegend, których znajomość terenu pozwala w pełni wykorzystać 2150 metrów różnicy wzniesień freeride’owego raju. Narty freeride’owe też są dostosowane do okoliczności. Muszą sprostać każdym warunkom… najważniejsza jest tu stabilność i ciąg w skręcie, nie idealnie wycięty łuk. Poza tym puch lubi długie narty, a puch jest jednym z najważniejszych atrybutów rajderskiej wolności. Elita freeride’u to grupy zawodowych rajderów. Szaleństwa tych, którym udało się dostać do zawodowej stajni nie maja żadnych granic. Można ich spotkać w klasycznych alpejskich, raczej ski tourowych, czy ski alpinistycznych kontekstach, ale równie dobrze w Ameryce Południowej, na Spitzbergenie, Antarktydzie, czy… w Zakopanem!
Freeride łączy się z czymś, czego u nas ciągle mało: radością, lekkością i dobrym przygotowaniem fizycznym. Na polskich stokach czujesz się jak w ławicy sardynek. Tłok, żadnej fantazji w jeździe i pomysłów na wykorzystanie góry. Tymczasem wolność powinna inspirować. Niekoniecznie chodzi tu o super wyczyn. Tymczasem cała filozofia freeride’u jest próbowaniem nowego: nowych tras, nowych wyzwań i emocji. Dlatego najlepiej dotrzeć wysoko w góry. Tam, gdzie dziko. Gdzie nie dojeżdża wyciąg. I były turysta czy ski-bum nagle znajduje w sobie motywację, żeby wziąć narty na ramię (lub na plecak) i wyruszyć gdzieś, hen daleko, gdzie podobno jest niesamowity korytarz i doskonała seria skałek. I okazuje się, że można zrobić znacznie więcej, niż większości kiedykolwiek się to może zdarzyć i zamarzyć. Idealnie wycyrklowane ewolucje i wychuchana atmosfera narciarskiego światka, żeby mieć motywację do innej przygody? Może kolejki do wyciągów i tłum na trasie wydaja nam się jeszcze koniecznym warunkiem narciarstwa? A może uważamy wręcz, że deskarzy zastąpił nowy wróg? Jeżeli tak, to droga przed nami długa. Twierdze jednak, ze czasem zachcemy czegoś odmiennego. I wtedy warto pomyśleć o czymś tak prostym, tak starym i tak nowym, jak freeride.
Autor: Dariusz Guziak mida eXtreme